lipiec 2017

Goerli

Dolina jest dziś inna , zresztą, jak każdego dnia. Dzisiaj o 20.00 opanowana przez młodych ludzi tętni rytmem Tam-tamów, kosmicznymi dźwiękami transcendentu i zapachem marihuany. Metalicznymi drganiami strun skręcającymi się wzajemnie w niewiadomym im i nikomu kierunku, to znów wracającym do pozycji, w której jeszcze nie były, łączą się nieskończonymi przestrzeniami z głuchym łoskotem, stalowym pomrukiem szyn , których nieograniczone wielkości przy ogarnięciu ich napawa obłędem. Jednak dzieci Goerlitzer Park są młodzi i teorię strun mają w dupie i tylko ona ich kręci o tej porze dnia, jak ich całą przestrzeń ich otaczającą , zwaną naturą. Odnawiające się ciągle kontuzje zatrzymują mnie w domu. Odwiedzając dolinę , zauważam, że niby nic nie zmieniło się w ciągu miesiąca, szczególnie w wymiarze kosmicznym” wielkiego wybuchu” a jednak odczuwam tę tak drobną „zmianę” w zegarze czasu ustawionym tylko dla mnie . Komu będzie nastawiony ponownie, gdy się u mnie zatrzyma? Są różne teorie próbujące oswoić śmierć pogodziłem się z tym, że żadna trumna , jak i żaden impregnat nie ustrzegą mnie przed „żarłocznością” grabarzy, przerabiających nasze resztki do podstawowych składników atomu, które to na powrót łącząc się ze sobą inicjują powstawanie nowego życia.

Proces prokreacji i związane z nim przekazywanie genów jest sensem naszego życia doświadczany radością-szczęściem tuląc nasze potomstwo.

Wspomnienie

Gdy niemoc dłoń zwiesi

I kredka podłogi sięga,

Sen brat pamięci wrota uchyla,

Wspomnieniami nęci,

Zapachem dziewcząt z klasy

I pierwszym winem na trawie,

Zwycięską bójką kręci.

Czyń dobrze, jeśli możesz

Nie uwłaczaj pamięci…

 

Wczoraj wieczorem spadł deszcz, właściwie burza w towarzystwie grzmotów i nagłych porywów wiatru, łamiących stare, niepotrzebne już gałęzie, rzucając na auta i pod koła roweru, na którym w pośpiechu wracałem do domu. Przednie koło nieubłaganie miękło, traciło właściwą mu sprężystość. Stopniowo, powoli zacząłem uczestniczyć w odwiecznym spektaklu twórczych narodzin energii/zderzenia/ , znalazłem się przed domem.

Otworzyłem podniecony drzwi od strony ulicy. Chłód mieszkania powoli wchłonął zewnętrzny niepokój aż do przeraźliwej pustki – braku Alka , mojego syna/ spędzał drugą noc u kolegi ze szkoły/.Tej nocy wyjątkowo nie mogłem zasnąć.

SPREEWALDE

Miłość opóźnia lot w nieznane,
Gdyż mocy jej czas się nie ima….

Wykupiono mi bilet, zacząłem Wielką Podróż i zanim się spostrzegłem/ po stemplu Wielkiego Kontrolera/, że już 60 lat unoszę się w mojej „szklanej banieczce”, moim pojeździe kosmicznym w kierunku mi nieznanym. Po drodze dosiadają i wysiadają moi najbliżsi i szczęście masz, jeśli Dziadków swych dotknąłeś, którzy długo już w podróży byli i mogli zdążyć dać radość istnienia. Kochając żyjesz radośnie, tuląc każdą sekundę swej Wielkiej Podróży.
Nic, oprócz wiary w miłość, dobroć nie chroni nas przed samounicestwieniem. Z marzeniami o Niej żyjemy dzień po dniu – puchnąc lub zastygając, zasuszamy się.
Odwieczny szum morza, to pieśń pieszczonej kobiety. My gawędziarze/wojownicy o niczym tak nie marzymy i chyba tylko dla dźwięków tych żyjemy. I wtedy ze złotej piramidy-trapezu, kumulacji szczęścia sięgając, słyszycie- do siebie przytuleni- szmer wód, szum drzew, daleki łoskot wodospadów i rozprażonych słońcem ciał, zefirem łagodnie chłodzonych.
Czy zabiorą nam Miłość? – przynajmniej będą próbować i dopiero wtedy będziemy mądrzejsi. Musimy ją ukryć, jak Arkę, żeby móc wierzyć w Miłość i Przebaczenie.

Pamięć

Gdy pamięci wspomnienia odbierzesz,

Tożsamość po kątach się chowa,

A brzęk monet i szelest pieniądza,

Jak cudowną pieśń chłoniesz.

Na dzisiaj żyjesz i tylko na jutro.

04.12r.

Już nie chcę dzisiaj rysować. Znalazłem w torbie/plecaku stary dziennik i obgryziony długopis,

coraz mocniej wspomnienia, jak słodki ciężar spływać ze mnie zaczęły ,

stawałem się coraz lżejszy, prawie bezwładny./ Spreewalde/ Dolina mojego rewiru ,

zachodzącym słońcem wyostrzała kontury bezwładnych ciał swoich dzieci – ćpunów,

leniwie porozciąganych obok dzieciarni, psów, które widzą i wiedzą wszystko.

Z dala wdarły się w ciszę surmy germanów / Niemcy strzelili Grekom kolejną bramkę/.

I znów cisza ogarnęła Dolinę, poderwał się wiatr, pełen wieczornych, niespokojnych szmerów. Wyciszył się, spoił z dymową mgiełką Doliny, słońce chowało się ospale za wieżę kościoła daleką.

Zakładam plecak, wsiadam na rower, czas na mnie.

Scroll to Top