Przystanek Berlin

Znalazłem się przed czasem na Ost-Bhanhof i czekam na rodzinę. Jedziemy do Wuppertalu, żeby tam razem z synem spędzić Święta. Już dawno, bardzo dawno nie wstawałem o 3 w nocy i nie wiem, jak zniosę tę podróż. Budziło się życie na dworcu, pomału zapalały się światła, w miejscach, gdzie można wypić kawę zabuczały uruchamiane automaty. Zaskrzypiały wózki dostawców świeżego pieczywa, mijające się z pojedynczymi kobietami taszczącymi wiaderka czarne, gumowe, pełne środków czystości. Centrum informacyjne przed chwilą otwarte przez nienagannie umundurowanego i zaspanego jeszcze młodego mężczyzny, rozjaśniało nagle poszczególnymi stanowiskami pracy, które już za chwilę nie będą puste. Na ławkach poruszać zaczęły się kokony zwiniętych i opatulonych szczelnie przed nocnym zimnem żyjących istot bożych, jak ja, mówiących po polsku.Za chwilę witać będą kolejny podarowany nam dzień. Ostry sygnał telefonu, to córunia, po drugiej stronie, z informacjami, na którym peronie zbieramy się. Moje myśli nadal koncentrują się wokół rodaków na peronie. Co drugi bezdomny w Berlinie jest Polakiem, informują niemieckie media. Jeszcze niedawno było ich 40 %… Na dworcach, pod mostami, w przejściach podziemnych żyje ok.2,5 tysiąca osób z Polski, większość z nich nie ma prawa do zasiłku socjalnego. W moim kraju ten temat jest obcy, nie mówi się o problemie. Robi się głośniej, gdy któryś z nich zostaje pobity lub podpalony w nieprzytomnym śnie bez kontroli. W śmierdzącym, zalanym moczem śpiworze, czasem upity „w sztok”, staje się łatwym łupem grup wyrostków różnej „maści”/ludzi z nich raczej nie będzie/ , czasami wyładowujących swoje patologiczne emocje. Ogólnie prowokują, załatwiając swoje fizjologiczne potrzeby przy pasażerach, drąc gęby, bluzgając bez umiaru. Nie wszyscy i nie zawsze. Jest też grupa odchodzących z tego świata powoli, w ciszy i zapomnieniu, jakby nie chcieli obarczać swoim jestestwem. Nie ma w nich buntu, ot jakie życie taki jego koniec. Latem zalegają w naturze i pustostanach, są „prawie” niewidoczni. Zimą szukają alkoholu i ciepła do przeżycia. Noclegownie nie zawsze przyjmują nietrzeźwych. Koło zamyka się a karetki pogotowia krążą bezustannie.

Przeczytałem w prasie polonijnej krótki wywiad z młodymi pracownikami socjalnymi, zajmującymi się głównie bezdomną młodzieżą. Przez spotkania na ulicy, częstując kawą i gorącymi posiłkami, zapraszają do punktu kontaktowego. Przychodzą tam prosto z ulicy, aby umyć się, wyprać swoje rzeczy, wypić kawę , pogwarzyć i posłuchać muzyki. Wspólna rozmowa, to początek współpracy- mówią młodzi pracownicy socjalni. Są to ludzie, którzy już w Polsce byli bezdomni. Przyjechali do Berlina, gdyż jest bardziej przyjazny. Nie są tak dyskryminowani, jak w kraju, gdyż noclegownie nie mają tak rygorystycznych warunków. Dla niektórych Berlin miał być tylko pierwszą stacją w drodze do Francji czy Hiszpanii a stał się ostateczną…. Decydując się na życie na ulicy, młodzi ludzie stwarzają sobie własne warunki przetrwania. Ich opowiadania są cały czas pełne radości i nadziei. Pojawia się- dla mnie- pytanie, czy powstał jakiś plan pomocy od strony rządu? Gdzie kościół ze słowami pełnymi miłosierdzia dla swoich owieczek? Jak musi cierpieć ten, co znaczenie temu słowu nadał, pouczając o radości z odnalezienia zagubionej owieczki a także o obowiązkach pasterza i stada wobec niej, zawartej już w słowie radość.