W dolinie ludzi szczęśliwych

Jest niedziela. Siedzę na ławce w „dolinie ludzi szczęśliwych” myśląc o postępującej pauperyzacji społeczeństwa. 80% biedy i 20% kumulujących tzw. kapitał. Na ulicach i w metrze, pokolenie XXI wieku zamula się. Obojętnie na porę czasu – zero adrenaliny. O byt walczyć nie muszą, odreagować gorzałą też nie ma czeg. Lucyper-konsum, jest słodki urodą i zapachem dziewcząt i chłopców, smakiem hajowych napitków, ciuchów markowych. Trudniejsze życie – mocniejsze trunki.

W sobotę wieczór dzieją się po kątach w parku jakieś małe dramaty. Ledwie wyciągnąłem kajet, a już widzę przede mną porozrzucane wokoło narzędzia wspomagania damskiej urody. Szminki, pudry, kremy, tusze. Przed ławką dwie butelki wina stoją puste obok siebie, jak sprawcy jakiegoś zdarzenia. Tuląc się do siebie, mówią mi, że chciały inaczej, że są niewinne. W tej samej chwili wyłania się z pobliskich krzaków dwoje narkomanów. Mówią po polsku. Brudni, młodzi i szczęśliwi, że los taki łaskawy dla nich. On pomaga jej i w ten sposób czuje, że jest facetem. Na mnie nie zwracają uwagi. Dla nich nie mnie nie tutaj. Znikają w krzakach podobnie, jak się z nich wyłonili. Słońce za most zachodzi. Napiszę jeszcze parę słów o rozmowie z inteligentem z Hesji, który przysiadłszy się do mnie, skutecznie rozproszył skupenie przy rysowaniu. Przerzucaliśmy tematy, jak dwaj zapaśnicy: Heimat, integracja, nacjonalizm. Szybkość zachodzących zjawisk szokuje niemiecką inteligencję, niepewne słowa o bogu ojcu, gdy Kościół śpi, przybrawszy urzędowe szaty. Najważniejsze, dla tej instytucji są kwestie materialne, prestiżowe oraz obecność w życiu politycznym na prawach uważnie słuchanego autorytetu. Nie tylko w szczęśliwej dolinie.