Przypomniałem sobie, że wczoraj byłem w Szczecinie na otwarciu nie tylko mojej wystawy, gdyż na szorstko węglem utrwaliłem ludzi z „mojej doliny”. Odbyli ze mną małą podróż, pobędą tam cały miesiąc i zabiorą ich z powrotem tam, gdzie czują się najlepiej. Jestem pewien, że nie przyjrzeli się sobie dostatecznie. W czasie otwarcia wystawy trzeba się pokazać, „wygłosić mowy”, poflirtować przy lampce winka i przy okazji zaprezentować siebie, a gdzie oglądanie-rozmowa z obrazkami. Z młodym człowiekiem imieniem Piotrek obaliłem jeszcze dwa winka przegryzając „wystawowymi” ciastkami i pojechaliśmy TAXI na dworzec. On w kierunku Wolina, ja do Berlina. Pociąg czekał już na mnie, poczułem ulgę, chciałem być sam. Obok mnie usiadły dwie ładne dziewczyny-kobiety. Poczułem ciepło spod kiecek, odprężyłem się. Jechały do pracy, sprzątały po domach niemieckich / to już drugie pokolenie/, ćwierkały między sobą o dzieciach, swoich partnerach, stwarzając aurę tego dziwnego spokoju, jaki pamiętam z dzieciństwa na wsi u babci,kiedy to pod wieczór schodziły się kumy , aby pogwarzyć szemrając o dniu, który prawie już przeminął. Rozchodząc się życzyły sobie dobrego jutra ze słowami „szczęść Boże”. Byłem już przez babcię przy studni obmyty i z zamkniętymi, znużonymi trudem dziennym oczami usypiałem w zapachu jaśminu przy otwartych oknach.
Byłem taki szczęśliwy, jak już nigdy później.