Blog

MONSTER

Jestem maksymalnie wyluzowany. Miałem odwiedzinki mojej berlińskiej rodzinki. Już na starcie dostałem czarne kepi. Jest to znak dla mnie, że rolę „Monstera” mam już na stałe zaklepaną. Pogaszone światła i zasunięte żaluzje w oknie jednego z pokoi to znak, że akcja już rozpoczęta. Ciągle głodny Monster chrapiąc wydaje dźwięki „mniam”, „mniam” przez sen, czyli zjada małe dziewczynki. Słyszy nagle skradające się, ciche niby kroki, a może pełzanie. Rzuca się oszalały z głodu w tę stronę i małe, pulchne, chrupkie jak racuszki rączki i stópki padają ofiarą głodnego „potwora”. Żarówka w starej lampie przy łóżku nie wytrzymuje tak wysokich tonów i dźwięków wydawanych przez ofiary pisków, zapalając się i gasnąc samej nie wiedząc dlaczego.

ZESZYCIK

   Kupiłem sobie „zgrabny” zeszycik za 3 euro, a nie za 50 centów /wpadłem w „koszta”/. Wymaga oczywiście super zapisków i stawia mi wymagania, którym mogę nie sprostać.

   Czerwcowe słoneczko zbierając się do snu pociesza mnie, dyskretnie uśmiechając się w moją stronę, dodając mi otuchy i siły w powrocie do warsztatu, który muszę ogarnąć, gdyż jutro mam odwiedziny Hani i Lili w asyście ich rodziców.

   Ależ to będzie odjazd /zabawa/. 

„Ciepły” dzień

   Opóźniłem wyjazd do kraju. Miałem jechać w niedzielę, a pojechałem do Hani, nie żałuję, to był wybuch szczęścia przy powitaniu dziadka. Byłem szczęśliwy, jak prawie nigdy. Rytualnie obeszliśmy wszystkie kąty. Zaprosiła mnie na balkon, gdzie dotykając pokazywała świeżo posadzone przez mamę kwiaty, każdy z osobna. Wzdłuż krojone ogórki /Hani przysmak/ i kromeczki chleba posmarowane masłem smakowały nam bardzo. Po kąpieli oczka robiły się pomału niewidzące. Wtuliła się we mnie rytmicznie opróżniając flaszeczkę z mlekiem i postękując błogo oddalała się w krainę snu. Podświadomość z wolna łączyła ją z bezmiarem świata. Pocałowałem jej już bezwładną rączkę oddając ją mamie- mej córuni. Jechałem do nich osłabiony, a silny wracałem. Jadąc z powrotem odwiedziłem „moją dolinkę” skąpaną słońcem, setkami zalegających ją ciał. Przede mną koczowała rodzina cygańska. Zbierali butelki, dzieci rysowały kredą na kawałku asfaltu. Młode kobiety rozwieszały w słońcu, na krzewach „świeżo” uprane w strumieniu – w fontannie swoją i dzieci odzież. Śmieci po sobie wyrzucali do kosza. Zbici w gromadkę, prawie zwarci ciałami żegnali dzień pod rozłożystym dębem.

BUMERANG HISTORII

Bogate miasta wybrzeża Afryki Wschodniej już w XIV stuleciu zostały w bestialski sposób zniszczone przez Portugalczyków /temat do rozwinięcia/. Szczególnie Belgia , za Leopolda II, w brutalny sposób eksploatowała Afrykę Środkową w XIXw. Te państwa, na czele z Anglią, powinny dzisiaj ponieść konsekwencje rabunku tego kontynentu /Holendrzy, Francuzi i Niemcy też nie są bez winy/. Zostawili po sobie wyeksploatowany kontynent w rękach bandyckich ugrupowań współpracujących z byłymi kolonistami.
Oddzielnym tematem jest handel niewolnikami, który pozbawił Afrykę milionów młodych, silnych ludzi umierających przedwcześnie z wycieńczenia /średnia 35 lat/ na polach bawełnianych stanów południowych Ameryki. Niemcy prawie osamotnieni przejmują „za dużo na klatę”/migrantów/. Narasta bunt i społeczny sprzeciw, a korzystają przede wszystkim neonazistowskie ugrupowania, które zdołały w ostatnich wyborach wejść do Bundestagu. Nowych członków Europy /wschodniej/ przeszłość kolonialna nie dotyczy lecz istnieje takie określenie, czy słowo-symbol jak solidarność, które widniało w latach osiemdziesiątych /minionego stulecia/ na sztandarach walczących o „lepsze jutro” robotników w Polsce. Dla wolnej Europy znaczenie tego słowa-symbolu stało się oczywiste i zrozumiałe dokładnie. Setki tysięcy krajan znalazło wtedy schronienie w krajach Europy Zachodniej / między innymi ja również/. Mentalnie jestem nad Wisłą pielęgnując stare przyjaźnie i język ojczysty. Takich osobników jak ja spotkałem wielu, którzy żyją swoim krajem nie zamieszkując w nim.
Naturalni migranci z Polski byli bardziej „strawni” dla Europy Zachodniej, chociażby wizualnia, a kulturowo związani wspólną dla całego kontynentu tradycją chrześcijańską.

NA BIEŻĄCO

Czytam, jadąc metrem, o rozprzestrzenianiu się pożaru lasów / czwarty dzień/ w Brandenburgii. W drugim dniu już ponoć był opanowany, teraz nie wyklucza się sabotaży. W Hemnitz, w Saksonii, płoną zaś ulice, a w Dreźnie tysiące neonazi demonstruje pod osłoną policji swoją moc. Pisze się, że są nawet powiązania z policją. Okazuje się, że niemały procent sympatyzuje, a nawet wspomaga nazistów. Pani Merkel dzisiaj rozmawia z trzema państwami środka Afryki. Rozmowy mają charakter gospodarczy, w podtekście sprawa migracji. Problemy dotyczące Afryki trzeba rozwiązywać na miejscu. Hilary Clinton próbowała zwrócić uwagę świata biznesu na Afrykę. Przegrane wybory na pewno zmniejszyły jej zaangażowanie w sprawy tak istotne dla świat, w którym przyszło nam żyć. Pani Merkel / córka pastora/ zmęczona jest już walką o demokrację w swoim kraju i w zjednoczonej, z tak wielkim trudem, Europie. Pamięta dobrze, jak przebiega życie w państwie zniewolonym, jakim był DDR. Na polu walki została Francja, tradycyjnie demokratyczna lecz społecznie niejednolita /postkolonialna/. Zdominowana w dużych aglomeracjach przez ciągle wzrastającą liczebnie populację islamską wywodzącą się z byłych kolonii francuskich. Dla nich silna, demokratyczna i zjednoczona Europa jest przeszkodą w migracji ekonomicznej i wykorzystania jej liberalnego ustawodawstwa przy osiedlaniu się w niej, czerpiąc-żądając natychmiastowych praw i wynikających z nich korzyści materialnych. Przez lata ukształtowały się dostatecznie struktury „prawnego” przenikania społeczności „docelowo”, służące dezorganizacji prawa, a nie jego wzmacniania. Prawnicy są tylko ludźmi, a pieniądze nie śmierdzą- mówi stare rzymskie przysłowie. 

Wystawa w Szczecinie

Przypomniałem sobie, że wczoraj byłem w Szczecinie na otwarciu nie tylko mojej wystawy, gdyż na szorstko węglem utrwaliłem ludzi z „mojej doliny”. Odbyli ze mną małą podróż, pobędą tam cały miesiąc i zabiorą ich z powrotem tam, gdzie czują się najlepiej. Jestem pewien, że nie przyjrzeli się sobie dostatecznie. W czasie otwarcia wystawy trzeba się pokazać, „wygłosić mowy”, poflirtować przy lampce winka i przy okazji zaprezentować siebie, a gdzie oglądanie-rozmowa z obrazkami. Z młodym człowiekiem imieniem Piotrek obaliłem jeszcze dwa winka przegryzając „wystawowymi” ciastkami i pojechaliśmy TAXI na dworzec. On w kierunku Wolina, ja do Berlina. Pociąg czekał już na mnie, poczułem ulgę, chciałem być sam. Obok mnie usiadły dwie ładne dziewczyny-kobiety. Poczułem ciepło spod kiecek, odprężyłem się. Jechały do pracy, sprzątały po domach niemieckich / to już drugie pokolenie/, ćwierkały między sobą o dzieciach, swoich partnerach, stwarzając aurę tego dziwnego spokoju, jaki pamiętam z dzieciństwa na wsi u babci,kiedy to pod wieczór schodziły się kumy , aby pogwarzyć szemrając o dniu, który prawie już przeminął. Rozchodząc się życzyły sobie dobrego jutra ze słowami „szczęść Boże”. Byłem już przez babcię przy studni obmyty i z zamkniętymi, znużonymi trudem dziennym oczami usypiałem w zapachu jaśminu przy otwartych oknach.
Byłem taki szczęśliwy, jak już nigdy później.

” Początek wiosny”

   W „dolince” rozpoczął się sezon. Jeszcze trawa nie okrzepła w zieloności z braku wody /suchy rok/, a już miażdżona twardymi kitniakami dziewcząt i prężnymi tułowiami młodych „wojowników” i tą wszechpotężną wolą rozmnażania, która ich tu zwołuje łącząc w grupy czym bliżej /w pary/. W ciasnych, zamkniętych studniach kamienic i małych nieumeblowanych całkiem swoich mieszkankach, aby wydawać rozkoszy dźwięki przez otwarte okna. Dolina każdego dnia inną jest. Słońce włącza się, ma dosyć naprężenia, jak na tę porę roku przystało. Zwabia chmurki deszczowe – już dawno nie padało. Chcąc się przypodobać pewnie swoim fanom i ma rację. Wielu zbiera się do domu, to dla nich wychyla się jeszcze raz zza chmur, lubią się nawzajem. Przestałem rysować, zaintrygowała mnie rywalizacja wśród zbieraczy butelek po piwie, jest ich coraz więcej. Handlarzy narkotyków zaś mniej, musiała przd południem odwiedzić ich policja. Drżącym dźwiękiem dzwony dzwonią, te z dzieciństwa wydawały mi się mocniejsze. Doleciał do mnie ludzki zapach/smród. Ławkę dalej spała na niej młoda, ruda, ładna dziewczyna, oparta głową o podróżny plecak. Miała podrapaną twarz, zahaczyła pewnie o wymiar jej nieznany. W oczach moich natychmiast pojawiły się Hana i Lili, moje malutkie wnuczki, czy będę mógł pomóc im , gdy przez nieuwagę „łódką” ich zaczną targać wiatry i spychać w nieznane przestrzenie. O ile będę żyć, będę już wtedy starcem. Zapachy wiosny dochodzą do mnie wraz ze śpiewem – wabieniem ptaków/samców, a wszystko to o chwilę rozkoszy – poczęcia nowego życia. W szleństwie tym tylko kobiety podświadomie czują, że muszą samca wybierać. Koło ławki przebudzonej dziewczyny zatrzymał się, obserwując jej ruchy „podwędzany”, równo przyczesany „palant”. Pił piwo z butelki a łapczywość /lubieżność biologiczna/wyzierała z jego gęby o dobrym, ludzkim spojrzeniu. Znów biją dzwony, ale po co, i tak nie zwabią nowych wiernych.

   Jadę pomału do domu na przygotowany wczoraj rosół. Będzie taki, jaki w dzieciństwie w moim kraju.

Niepewny „tatuś”

Siedzę sobie na ławce w „dolinie”. Zrobiłem dwa rysunki. W domu dokończę grafikę, która mi się udała, złapałem powera.

Zza ławki, na której siedzę dochodzą do mnie słowa „komedii” na trzy osoby – ona, jej synek i murzynek. „Jestem Twoim tatą”, rzecze przekonując jej białego synka, który za bardzo w to nie wierzy i odpowiada za każdym razem nein. Murzynek jest wytrwały i przekonuje dalej, ale malec jest uparty. Zaś mamusia nie reaguje wcale. Na twarzy jej widnieje szczęście spełnienia, którego reszta jest tak mało ważna dla niej. Biologicznie spełniona, bo urodziła dziecko, a na dzisiaj, bo ma faceta w łóżku. Wszystko jej pasi. Jutro dostanie z kasy miejskiej pieniążki na trzy osoby, gdyż „tatuś” został u niej już zameldowany. Nie będzie sama w nocy, a synek będzie miał tatusia – myśli tajemnicy pełen uśmiech Mona Lisy rozjaśniający jej twarz. Przestałem rysować, wyjąłem kajet i pisać zacząłem. Słońce jest bogiem dla samotnych panów po sześćdziesiątce, a dla niektórych i wcześniej.

Przede mną dwa młode pieski ze szczęścia wariują na jeszcze nie zielonej trawie. Spotkanie to i jego skutki przeżywać będą w swoim błogim psim śnie.

TRADYCJE

Czym jest według Ciebie tradycja?

Do refleksji na ten temat skłoniło mnie pytanie postawione, przed świętami Bożego Narodzenia, przez moją dorosłą córkę.

Dla mnie jest to pewnego rodzaju odpowiedzialność, za przekazanie nowym pokoleniom, wiedzy nabytej przeze mnie. To utożsamianie się z kręgiem rodziny, środowiskiem, w którym wzrastałem wśród ponadczasowych, nieprzemijających wartości, przekazywanych przez rodziców i dziadków. Ujmuję je w kontekście przemijającego czasu, jako pozostające w zgodzie z charakterystycznymi potrzebami danej społeczności, w celu budowania osobowości jednostki. Jest obroną przed gwałtem indoktrynacji i budzi się w chwili zagrożenia, chroniąc przed upodleniem życia, które jest równoznaczne z samozagładą i unicestwieniem.

Nie wiem, czy ten wywód jest dla młodych ludzi czytelnym przekazem. Ja tak to czuję.

Stasia

Szybko upłynął czas w moim rodzinnym mieście Tomaszowie Mazowieckim. Nie żałuję faktu pozbycia się domu i ziemi w Brzustowie. To nie miało być miejsce, którego eksploatacja przynosi zyski, lecz radość współżycia z otaczającą go urokliwą naturą. Ludzie potrafią z raju uczynić piekło, a na końcu i sobie „Umierając w cierpieniach złorzecząc swoim bogom”.

W mieszkaniu opustoszałym po śmierci moich rodziców, przy Akacjowej, czuję się najlepiej. Gdy zapada noc, pojawiają się cienie na suficie i ścianach wskrzeszone światłem pobliskiej latarni, która tylko dla mnie świeci, tylko w moje okno. I tylko dla mnie kreśli, układając w zmieniające się obrazy, biało-czarne instalacje, ożywia je natychmiast i nadaje im oddzielne życie. Uśmiecham się w tę stronę, w której dostrzegam moją mamę Stasię i wtedy możemy sobie pogawędzić. Siedząc na ulubionym, prostym, drewnianym taborecie, Ona także uśmiecha się do mnie obierając ziemniaki. Nie musimy używać dźwięków, cienie dyrygowane ruchem światła latarni, snują swoją opowieść o nas, wiedzą wszystko i wszędzie z nami były. Troszkę dodają od siebie, a może czując, że to prawda, nie chcą zastanawiać się nad tym.

Ciepło mojej mamy powoli obezwładnia mnie, głowa sama opadając bezpiecznie na rozłożone bezwładnie ramiona osiąga poziom stołu.

Goerli

Dolina jest dziś inna , zresztą, jak każdego dnia. Dzisiaj o 20.00 opanowana przez młodych ludzi tętni rytmem Tam-tamów, kosmicznymi dźwiękami transcendentu i zapachem marihuany. Metalicznymi drganiami strun skręcającymi się wzajemnie w niewiadomym im i nikomu kierunku, to znów wracającym do pozycji, w której jeszcze nie były, łączą się nieskończonymi przestrzeniami z głuchym łoskotem, stalowym pomrukiem szyn , których nieograniczone wielkości przy ogarnięciu ich napawa obłędem. Jednak dzieci Goerlitzer Park są młodzi i teorię strun mają w dupie i tylko ona ich kręci o tej porze dnia, jak ich całą przestrzeń ich otaczającą , zwaną naturą. Odnawiające się ciągle kontuzje zatrzymują mnie w domu. Odwiedzając dolinę , zauważam, że niby nic nie zmieniło się w ciągu miesiąca, szczególnie w wymiarze kosmicznym” wielkiego wybuchu” a jednak odczuwam tę tak drobną „zmianę” w zegarze czasu ustawionym tylko dla mnie . Komu będzie nastawiony ponownie, gdy się u mnie zatrzyma? Są różne teorie próbujące oswoić śmierć pogodziłem się z tym, że żadna trumna , jak i żaden impregnat nie ustrzegą mnie przed „żarłocznością” grabarzy, przerabiających nasze resztki do podstawowych składników atomu, które to na powrót łącząc się ze sobą inicjują powstawanie nowego życia.

Proces prokreacji i związane z nim przekazywanie genów jest sensem naszego życia doświadczany radością-szczęściem tuląc nasze potomstwo.

Wspomnienie

Gdy niemoc dłoń zwiesi

I kredka podłogi sięga,

Sen brat pamięci wrota uchyla,

Wspomnieniami nęci,

Zapachem dziewcząt z klasy

I pierwszym winem na trawie,

Zwycięską bójką kręci.

Czyń dobrze, jeśli możesz

Nie uwłaczaj pamięci…

 

Wczoraj wieczorem spadł deszcz, właściwie burza w towarzystwie grzmotów i nagłych porywów wiatru, łamiących stare, niepotrzebne już gałęzie, rzucając na auta i pod koła roweru, na którym w pośpiechu wracałem do domu. Przednie koło nieubłaganie miękło, traciło właściwą mu sprężystość. Stopniowo, powoli zacząłem uczestniczyć w odwiecznym spektaklu twórczych narodzin energii/zderzenia/ , znalazłem się przed domem.

Otworzyłem podniecony drzwi od strony ulicy. Chłód mieszkania powoli wchłonął zewnętrzny niepokój aż do przeraźliwej pustki – braku Alka , mojego syna/ spędzał drugą noc u kolegi ze szkoły/.Tej nocy wyjątkowo nie mogłem zasnąć.

SPREEWALDE

Miłość opóźnia lot w nieznane,
Gdyż mocy jej czas się nie ima….

Wykupiono mi bilet, zacząłem Wielką Podróż i zanim się spostrzegłem/ po stemplu Wielkiego Kontrolera/, że już 60 lat unoszę się w mojej „szklanej banieczce”, moim pojeździe kosmicznym w kierunku mi nieznanym. Po drodze dosiadają i wysiadają moi najbliżsi i szczęście masz, jeśli Dziadków swych dotknąłeś, którzy długo już w podróży byli i mogli zdążyć dać radość istnienia. Kochając żyjesz radośnie, tuląc każdą sekundę swej Wielkiej Podróży.
Nic, oprócz wiary w miłość, dobroć nie chroni nas przed samounicestwieniem. Z marzeniami o Niej żyjemy dzień po dniu – puchnąc lub zastygając, zasuszamy się.
Odwieczny szum morza, to pieśń pieszczonej kobiety. My gawędziarze/wojownicy o niczym tak nie marzymy i chyba tylko dla dźwięków tych żyjemy. I wtedy ze złotej piramidy-trapezu, kumulacji szczęścia sięgając, słyszycie- do siebie przytuleni- szmer wód, szum drzew, daleki łoskot wodospadów i rozprażonych słońcem ciał, zefirem łagodnie chłodzonych.
Czy zabiorą nam Miłość? – przynajmniej będą próbować i dopiero wtedy będziemy mądrzejsi. Musimy ją ukryć, jak Arkę, żeby móc wierzyć w Miłość i Przebaczenie.

Pamięć

Gdy pamięci wspomnienia odbierzesz,

Tożsamość po kątach się chowa,

A brzęk monet i szelest pieniądza,

Jak cudowną pieśń chłoniesz.

Na dzisiaj żyjesz i tylko na jutro.

04.12r.

Już nie chcę dzisiaj rysować. Znalazłem w torbie/plecaku stary dziennik i obgryziony długopis,

coraz mocniej wspomnienia, jak słodki ciężar spływać ze mnie zaczęły ,

stawałem się coraz lżejszy, prawie bezwładny./ Spreewalde/ Dolina mojego rewiru ,

zachodzącym słońcem wyostrzała kontury bezwładnych ciał swoich dzieci – ćpunów,

leniwie porozciąganych obok dzieciarni, psów, które widzą i wiedzą wszystko.

Z dala wdarły się w ciszę surmy germanów / Niemcy strzelili Grekom kolejną bramkę/.

I znów cisza ogarnęła Dolinę, poderwał się wiatr, pełen wieczornych, niespokojnych szmerów. Wyciszył się, spoił z dymową mgiełką Doliny, słońce chowało się ospale za wieżę kościoła daleką.

Zakładam plecak, wsiadam na rower, czas na mnie.

Scroll to Top